Na wstępie zaznaczam, że ten felieton powstał z myślą o nas – kobietach. Do płci przeciwnej odniosę się może kiedyś, dziś chciałam jednak napisać parę słów – być może gorzkich – o nas. Tylko o nas. I proszę nie traktować tych rozważań jako broń Boże jakieś rady – nie jestem od tego, ani nie mam ku temu uprawnień. Stali Czytelnicy wiedzą, że okazjonalnie poruszam sprawy ziemskie, a te całe minione walentynki plus zbliżający się Dzień Kobiet to chyba dobra okazja do życiowych rozważań.
Do tego felietonu skłoniły mnie po pierwsze: właśnie minione “walentynki” i szał z nimi związany, a wcześniej, poniekąd w połączeniu, pewna taka, niepozorna sytuacja. Wracając ze szkoły z młodszym synkiem, zaszliśmy jak zwykle na plac zabaw. Synek siedział sobie na huśtawce, ja stoję i pilnuję. Obok mija mnie trójka młodych chłopaków – nastolatków. Tak na oko 14-15 lat. Za nimi, w pewnej odległości, idzie trójka młodych dziewczyn – też mniej więcej ten sam wiek. Dziewczyny, jak dziewczyny: młode, roześmiane, ale…
Kolczyk w nosie, na uchu, styl ubioru: gotycki u jednej, pozostałe też tak „na wzór”. Jak lubią – ich sprawa. Ale w tej sytuacji co innego zwróciło moją uwagę: to one zaczepiały chłopaków idących przed nimi niewybrednymi słowami i zaczepkami, oczywiście po każdej swojej jakże inteligentnej zaczepce głośno rechotały – inne określenie nie przychodzi mi na myśl. Oczywiste, że chłopaki nie zwrócili na nie uwagi, nie odpowiedzieli ani słowem. Wręcz, kiedy mnie mijali, jeden obdarzył swoich kolegów znaczącym spojrzeniem i pełnym politowania uśmiechem. Ja też uśmiechnęłam się pod nosem, ale zgroza dopadła mnie chwilę potem.
Dziewczyny – te duże, i te mniejsze: litości. Czy nie macie wrażenia, że ten cały „feminizm” zaczyna przestawiać świat do góry nogami? Gdzie się podziała subtelność kobieca? Jak to się stało, że dziś wulgarność to atrybut kobiecości?
Po części chce się powiedzieć, że to konsekwencja źle pojętego feminizmu. Bo ten cały współczesny feminizm doprowadził do aktywnego udziału w ostatnich strajkach – im głośniej kobieta krzyczy „wyp***ć” tym podobno lepiej, do agresywnego zachowania, do wulgarnego ubioru i pokazania światu, że oto, cytując króla Juliana: „mam moc, mam moc”. Oczywiście ów świat oznacza dziś Facebook, Instagram i Twitter, czy tam inne Tik – Toki. Tam, by zostać zauważonym, trzeba się czymś wyróżnić. Czy nie to właśnie przyświeca wielu osobom, biorącym udział w tych strajkach…? Przecież to był bardzo chodliwy temat, wystarczy popatrzeć, ilu polityków się do tego przykleiło.
Osobiście nie cierpię tych social-mediów, zwłaszcza Instagrama. Od przeglądania zawartości, bo rzeczywistość każe, są w naszej redakcji inne osoby, ja na potrzeby redakcyjne czasem muszę też tam zajrzeć. I dziwię się – również osobiście – nadmiernej ekspansji i odsłaniania swojego prywatnego życia. Zwłaszcza Instagram to kopalnia tematów dla socjologów i tam właśnie toczy się wspomniane wyżej “życie”. Bycie Instagramerką, czyli tzw. “Instagirl” jest w co drugim hasztagu. Wpiszcie sobie hasztag #instagirl, #instalove, #truelove czy nawet #onlygoodvibes, a po prostu zobaczycie, co mam na myśli. Zobaczycie też jeszcze coś: masę pięknych kobiet. Tak, kobiet – fakt, że “zrobionych”, fakt, że z ogromną potrzebą pokazania się – ale w wielu przypadkach to cudowne zdjęcia, miłe dla oka. No po to Insta powstał. Tylko co z tego: czy oprócz siebie, naprawdę trzeba pokazywać zdjęcia swoich dzieci? Tego nie zrozumiem. Zdjęcia zdrowych (bo nie neguję przypadków próśb o pomoc oczywiście lub innych sytuacji życiowych), od noworodka po pierwsze kroczki i dalej. Mało kto myśli o tym, że właśnie eksponuje swoje dziecko, które może wcale nie mieć na to ochoty i mieć to za złe w późniejszym życiu. Od noworodka wystawia się nie tylko siebie, ale swoje dziecko. Lubiliście, gdy babcie pokazywały waszym sympatiom zdjęcia rodzinne i was w pieluchach…? To czemu to robicie swoim dzieciom? Można siebie eksponować, jak się chce – sprawa osobista. Ale dzieci…? Dobra, rozumiem na FB w opcji “znajomi”. Ale na Instagramie…? W tym śmietniku całego świata…? Cóż, feminizm: aby zabłysnąć, aby zaistnieć, aby się pokazać, ważna jestem “ja” . Może to brutalne, ale naprawdę to właśnie współczesny feminizm doprowadził do egoizmu. Tak, egoizmu: działania bez myślenia o kimś innym, a wyłącznie o sobie, o fajnych zdjęciach na FB czy Insta. Litości…
Feminizm we współczesnym wykonaniu doprowadził też do tego, że dziś mamy poprzewracane w relacjach damsko – męskich. Czego właśnie przykładem jest owa sytuacja trójki młodych dziewcząt, ale i wystarczy poczytać choćby ten koktajl towarzyski, jakim jest Tik- Tok. Tak, czas najwyższy uświadomić sobie naprawdę, że to, co robi się dziś na ulicach, w social mediach, odbija się na zachowaniu młodych w dorosłości. Od kogo dziewczęta uczą się, by uganiać się za chłopakami? No przecież nie od babci. Od kogo uczą się wulgarnych słów…? Przecież nie od nauczycielki. Od kogo uczą się kłamać, oszukiwać…? Cykać fotki w łazience przed lustrem, obowiązkowo z telefonem…?
Słowo daję: za parę lat albo i szybciej nawet spotkam się z taką sytuacją w życiu prywatnym, bo mój starszy syn dorasta. Jak mi zacznie taka młoda dama nachodzić syna zbyt nachalnie – a jest raczej dobrze wychowany i przez balkon nie wyrzuci – to chyba stracę wszelką równowagę i docenię zakaz posiadania broni palnej w naszym kraju. Tak, tak: to nasze zachowanie wpływa na to, że bez skrupułów dziewczęta, później kobiety, przejmą całkowicie rolę zdobywczyń. To one będą wydzwaniać, wysyłać smsy albo i inne, przychodzić do chłopaka obojętnie o której porze, zapraszać na dyskoteki czy inne rozrywki. W końcu zaczną przedkładać na piśmie niczym kontrakt biznesowy propozycję małżeństwa, bo na kolana przecież nie padną (chociaż kto wie). Niemożliwe? Śmiem wątpić…
Bo to właśnie ten cały źle pojęty feminizm doprowadził do tego, że między innymi coraz więcej facetów boi się zaprosić kobietę do restauracji. Dlaczego? To akurat proste: a skąd ma wiedzieć, czy ma zaproponować zapłatę rachunku (obrazi się, bo przecież równouprawnienie), czy zaproponować pół na pół (obrazi się i uzna za sknerę albo sfrustrowanego biedaka), czy w ogóle zapłatę jej pozostawić (bo przecież jak równouprawnienie, to wszędzie). Jak myślicie, ilu będzie chciało się spotykać z kobietami, które słowa na „k” używają jak przecinka? Tak naprawdę się spotykać? Jak myślicie, czy całowanie kobiety, która ma kolczyk w nosie, języku, w uchu i na brzuchu, naprawdę można nazwać magią uczucia..? W sumie: co kto lubi, jak sam ma jeszcze więcej kolczyków to już ich wspólna sprawa, czy będzie to miłość, czy metalem brzęczący taniec z łańcuchami. Swój zasadniczo ciągnie do swego.
Ale potem cały współczesny feminizm kończy się na płakaniu w poduszkę ze starym jak świat pytaniem: „a dlaczego on nie dzwoni/nie chce/zostawił”. I coraz częściej u współczesnych dziewczyn – i, o zgrozo: kobiet – jest tak, że „no przecież mamy równouprawnienie”, zatem nie czeka i to ona pierwsza pisze, jak było cudownie jeszcze pięć minut temu. Jak tęskni, choć przed chwilą się z nim widziała na pierwszej randce umówionej oczywiście w sieci. I oczywiście to ona pyta, kiedy się spotkają następny raz. Kopalnią genialnych pomysłów był koszmar walentynkowy. Przydałaby się odrobina wiedzy na temat źródła tego święta, ale po co – jest okazja, łapać faceta natychmiast, kartki, prezenty, pisanie na FB… Stop!
Na jednej z babskich domówek analizowałyśmy tę sytuację współczesnej młodzieży i oczywiście problemów damsko – męskich, bo niechybnie nasze dzieci rosną szybciej, niż byśmy chciały. W pewnym momencie dla poznania statystyk rzuciłyśmy w Google kilka haseł, w tym hasło „dlaczego on nie dzwoni”. Ogromna ilość materiałów, jaka wyskoczyła, świadczy o tym, że jest to jednak dla wielu problem. Zastanowiło mnie to: naprawdę trzeba o takie rzeczy pytać Wujka Googla…? Ale i tak najlepsze były dylematy w googlowych podpowiedziach: „zakochany facet milczy” (no jak zakochany to co ma robić – wrzeszczeć?), „po ilu dniach facet się odzywa” (a mają wgrane jakieś ustawienia w aplikacji czy co …?) „on nie dzwoni tylko pisze smsy” (znaczy, sztukę pisania posiadł w stopniu komunikatywnym, czym się tu martwić?), „facet nie odzywa się tydzień” (no jak pragnę zdrowia, ile mężatek dałoby majątek za tydzień spokoju), a także wiele innych podpowiedzi. Dla własnego zdrowia psychicznego w te linki nie wchodziłyśmy, ale Wam na rozrywkę polecam.
A życie jest proste tak naprawdę. Nie dzwoni – bo zwyczajnie nie chce i gdyby przeanalizować chociażby ten agresywny styl bycia dzisiejszych dziewcząt, wcale nie ma się co dziwić. A nawet jeśli chodzi o bardziej dojrzałe dziewczyny czy kobiety: nad czym tu się zastanawiać? Zadzwoniłaś – nie oddzwonił. Po kilku dniach wysłałaś smsa – nie odpisał. Napisałaś na wszelki wypadek maila – też nie odpisał. Jeśli zrobiłaś to w jeden dzień, chwilę po rozstaniu, to naprawdę spójrz na to z boku i puknij się w głowę. Ale jeśli było to w odstępie kilku dni, to jaki chcesz usłyszeć wyrok? Prawdę – że po prostu nie chce z tobą bliższego kontaktu – czy złudzenie, że mail wpadł do spamu, numer telefonu miał na kartce w spodniach, które oddał do prania w pralni na południu Polski rok temu, a sms nie doszedł? Sprawa jest naprawdę prosta: jak facet chce – to zadzwoni, choćby z drugiego końca świata, choćby z toalety – ale da znać, jeśli mu zależy. Jak nie, to daj sobie spokój… i psiapsiółom trzeci miesiąc też 😉
A dzieci nasze zachowania widzą, bo skubane widzą więcej niż nam się wydaje. I nawet podświadomie, ale uczą się od nas. Zatem warto chyba, drogie Panie, przekazywać swoim córkom inne wartości, bo będzie źle: trzeba odczarować ten cały feministyczny harmider. Kobieta musi pozostać kobietą i wcale to nie jest żadna ujma, wręcz przeciwnie. I darujcie sobie te określenia, że nie jest rolą kobiety stanie przy garach – naprawdę nie o to tu chodzi. Faceci też przy garach stoją i czasem wychodzi im to lepiej niż nam.
Zamiast motać się w feministycznym szale, z okazji tych adoptowanych walentynek czy zbliżającego się Dnia Kobiet pozwólmy sobie na uczucia, które budują. Masz na przykład wspomnienie spotkania, które nawet po latach dziwnie budzi motyle w brzuchu…? Na pewno. Uśmiechasz się na wspomnienie jakiejś chwili? Każdą czasem dopada. Robi ci się gorąco na wspomnienie jakiegoś pocałunku? Uśmiechnij się zatem do samej siebie i wytłumacz sobie, że najwyraźniej tylko tobie, skoro nic dalej za tym nie poszło, ale była to piękna chwila. I przywołuj takie chwile jak najczęściej, nawet w kolejce po mięso na obiad. Najwyżej z maślanymi oczami będziesz kupowała kilogram mielonego, ale co tam. A jeśli czegoś takiego nie doświadczyłaś ani razu, to już masz naprawdę problem, ale do tego potrzebna jest najpierw porządna introspekcja.
Pewne jest jedno: godności, miłości, szacunku nie wywalczysz żadną agresją, wulgaryzmami, żadnym namawianiem ani żadnym ciągnięciem czegoś na siłę. Nie wywołasz na siłę blasku podziwu lub pożądania w jego oku, tej chemii nie kupi się w aptece…
Zatem zamiast czekać na telefon, kartkę walentynkową czy tulipany z pończochami na Dzień Kobiet (te współczesne pończochy byłyby lepsze, to fakt) i wykazywać postawę bierną, czekającą, płaczliwie do znudzenia wyżalającą się światu (Facebookowi, Twitterowi, Instagramowi czy innemu Tik-Tokowi), że ktoś tam czegoś nie zrobił – daj spokój! Ważne jest własne życie, własna pasja i własne sprawy, bo jak się masz czym zająć, nie masz czasu na głupoty. Powiedz sobie “trudno, jego strata” i spotkaj się z przyjaciółkami – ale takimi od serca, takimi realnymi, odłóżcie telefony na bok, wyłączcie te social media i zdrowo poimprezujcie. Babskie małe domówki to najlepsza rzecz w tej pandemii, serio.
Tak, świat nam się poprzestawiał, ale nadal uważam, że pewne rzeczy powinny zostać na swoim miejscu. Po stronie chłopięco – męskiej też jest chyba trochę poprzestawiane, ale czy nie ma w tym po trosze “zasługi” właśnie nadmiernego, współczesnego feminizmu? Absolutnie nie zamierzam panów tu wybielać, ale co to było z tą skorupką…? To już temat na inną rozmowę.
– To wódka? – słabym głosem zapytała Małgorzata.
– Na litość boską, królowo – zachrypiał – czy ośmieliłbym się nalać damie wódki? To czysty spirytus. (M. Bułhakov)
I takich czarodziejskich trunków 😉 życzę Wam nie tylko z tak zwanej okazji, walentynek czy nadchodzącego Dnia Kobiet. Kobietom starej daty nie trzeba o tym wszystkim mówić, ale młodsze pokolenie powinno się jednak uczyć innych wartości, bo naprawdę świat zwariuje do końca. Obyśmy za rok znowu mogły ponarzekać, ale już w ulubionym pubie, w ulubionym towarzystwie. Wreszcie bez masek na twarzy – dosłownie i w przenośni.