Historia wszystkiego, co było pierwsze w Kołobrzegu, ciągle wymaga uzupełnienia, badań, rozmów z garstką pozostałych pionierów, sięgania do rodzinnych archiwów. Warto jednak zadać sobie trud, bo odnalezienie bezcennych dla historii miasta opowiadań, zdjęć, archiwów, rozwija nasza historię. Nie znając naszej przeszłości nie docenimy tego, co jest teraz. Nie tak dawno przypomniano postać Stefana Lipickiego, pierwszego prezydenta miasta. Nowe rondo otrzymało jego imię. Czas na osobę, która często wymieniana jest przy okazji pierwszego prezydenta – czyli Witolda Reckiego, znanego bardziej jako pierwszego lekarza w powojennym Kołobrzegu.
Wobec znikomej ilości oficjalnych dokumentów niewiele nasi historycy o Witoldzie Reckim wiedzą. Tymczasem w Kołobrzegu wciąż pozostała jego bardzo bliska rodzina. Żyje też jego córka. Dzisiejsza historia o Witoldzie Reckim będzie się opierała głównie o przekazy rodzinne, które czasem mówią zdecydowanie więcej niż oficjalne dokumenty. Zatem pierwszy mit, jaki należy sprostować to ten, że został relegowany z miasta z całą rodziną. Niezupełnie tak było – ale po kolei.
Witold Recki, syn Teodora i Stanisławy, urodził się 20 czerwca 1917 roku w Chełmnie. Miał rodzeństwo – starszego brata Bernarda. W Chełmnie spędzili całe swoje dzieciństwo. W rodzinnych dokumentach zachowała się pamiątka Pierwszej Komunii Świętej, którą Witold przyjął 2 czerwca 1929 roku w kościele gimnazjalnym w Chełmnie z rąk księdza Wacława Pruszaka.
Chełmno, miasto rodzinne braci Reckich, to ich lata młodości i spotkań z przyjaciółmi. Witold nie stronił od towarzystwa i ze zdjęć rodzinnych wnioskować można, że był lubianym towarzyszem koleżeńskich spotkań:
Witold chciał być lekarzem. Jego brat Bernard pracował (prawdopodobnie od 1936 roku) w Gdyni, gdzie poznał Janinę, swoją przyszłą żonę. W 1938 roku, a więc na rok przed wybuchem II Wojny Światowej, Witold rozpoczął naukę na wydziale lekarskim Uniwersytetu Poznańskiego. Odsłużył obowiązkową służbę wojskową, i wybuchła wojna.
19 września 1939 roku Hitler wizytował Gdynię, wtedy też wydał rozkaz zmiany jej nazwy na Gotenhafen. Witold przebywa w tym czasie w Gdyni. W 1940 roku brat Witolda Bernard wziął ślub z Janiną. W rodzinnych albumach widnieje takie zdjęcie:
Szczególny jednak jest podpis na odwrocie tego zdjęcia:
Na szczególną uwagę zasługuje dopisek dotyczący Gdyni: “czasowo Gotenhafen”. Czy podpisujący w rok po wybuchu II WŚ wiedział, że będzie to tymczasowa nazwa? Wierzył w powrót nazwy “Gdynia”? Najwyraźniej tak…
Gdynia jest bardzo ważnym etapem w życiu Witolda. Tu musimy odbiec nieco od tematu bezpośrednio związanego z głównym bohaterem, gdyż losy jednej z dwóch rodzin, a których należy tu wspomnieć, będą później ściśle powiązane z losem Witolda. W dokumentach Fundacji “Generał” Elżbiety Zawackiej zachowała się relacja Marianny Spyrłak z 5 marca 1975 roku. Opowiada ona o dwóch rodzinach – Nierzwickich i Andersów (pisownia oryginalna, stad “niemcy” pisani z małej litery):
“Aniela Maria z domu Abraham, po ślubie z kierownikiem kancelarii adwokackiej w Starogardzie Bruno (??) Nierzwickim zamieszkali w Gdyni (…) Jak się dowiedziałam po wojnie, Nierzwicki pracował stale w wywiadzie wojskowym. Po wkroczeniu hitlerowców do Gdyni w 1939 r, Nierzwiccy z miejsca przyjęli II grupę listy narodowościowej niemieckiej. Na oko byli zabitymi niemcami, Polacy od nich stronili. Zmienili nazwisko Nierzwicki na Nidens. Nierzwicki – Nidens z miejsca otrzymał wysokie stanowisko w Festung Kommandantur niemieckiej marynarki wojennej. (…) W roku 1942 został Nierzwicki aresztowany. Zarzucano mu, że był na usługach wywiadu angielskiego. Jednocześnie z nim aresztowano Andersa, dawniej znanego kupca drzewnego w poznańskim i Pomorzu, który również od początku okupacji miał II grupę i pracował jako kierownik Bekleidung Kommandantur niemieckiej marynarki wojennej w Gdyni. Nierzwicki i Anders współpracowali ze sobą. Jednocześnie aresztowano ich żony. Nierzwickiego i Andersa niezwłocznie odstawiono do Berlina. Przez Sąd Wojenny w Berlinie zostali skazani na karę śmierci. Żony zostały odesłane do obozu koncentracyjnego Ravensbrück. Andersowa zdołała wyjaśnić, że o pracy szpiegowskiej męża nic nie wiedziała i po kilku miesiącach zwolniono ją z obozu. Anieli Abraham-Nierzwickiej zarzucano, że o pracy męża wiedziała i nie zawiadomiła gestapo i pozostawiane ją bezterminowo w obozie” .
Z cytowanej relacji dowiadujemy się, że Anders został stracony wcześniej niż Nierzwicki – Nidens. Losy żony Andersa po zwolnieniu z obozu nie są znane. Jednak dalsza relacja powoli przybliża nas do mało znanego szczegółu z życia Witolda Reckiego:
“W Marine Sanitatslager marynarki wojennej w Gdyni pracowała córka Andersa – Urszula Anders, młodziutka może 18-letnia dziewczyna. Pracowała w aptece, pomagała aptekarzowi w sporządzaniu leków, sporządzała zestawy leków do wysyłki w różnych kierunkach na front. Była na prawach niemki, bo miała II grupę, zaskarbiła sobie ogromne zaufanie w sztabie aptekarskim. Wraz z nią pracował w aptece lagrowej jako robotnik Polak – Witold Recki, student medycyny. Mieszkał on u Andersów i był zaręczany z Urszulą Anders. W kilka dni po aresztowaniu Andersa i Nidensa młodzi znikli. Niemcy rozesłali za nimi listy gończe, ale bezskutecznie. Jak się później wydało, młodzi “zwiali” krótko przed aresztowaniem” . (źródło: tutaj)
Według relacji świadka, był to rok 1942. Urszula Anders była towarzyszką życia Witolda Reckiego i podobno jego wielką miłością. Jak mówią informacje rodzinne, Urszula była piękną kobietą. Niestety, ich drogi się rozeszły. Po wojnie Urszula Anders skończyła w Poznaniu medycynę i wkrótce zmarła.
Witold nie skończył studiów medycznych – przeszkodziła w tym wojna, w czasie której działał również w Armii Krajowej, ale wiedzę swą poszerzał na tajnych kompletach. W 1945 roku przybywa do Kołobrzegu.
Jego powołanie opisuje sam ówczesny prezydent Kołobrzegu Stefan Lipicki. Z zapisków prezydenta miasta dowiadujemy się, jak to było:
“W owym czasie bardzo poważnym problemem był stan sanitarny miasta. Poprosiłem pełnomocnika rządu o oddelegowanie do Kołobrzegu studenta medycyny (Witolda Reckiego), którego głównym zadaniem było grzebanie trupów, znajdujących się wszędzie w gruzach, budynkach, pływających na wodzie.
Na początku czerwca lokowano ciężko chorych w szpitalu wojsk radzieckich, na parterze budynku przy ul. Wolności. Później urządzono małe ambulatorium z kilkoma łóżkami w ratuszu. Jednocześnie przystąpiliśmy do odbudowy szpitala powiatowego. Wprawiono szyby w oknach, pokryto dach, załatano dziury po pociskach, uporządkowano, zaś niezbędne leki znaleziono w rozbitych aptekach. Szpital oddano do użytku 1 lipca 1945 roku. Jego kierownikiem został Witold Recki” . Zobacz zachowany przez rodzinę artykuł w “Głosie Pomorza”:
Oficjalny dokument, wystawiony przez Starostwo Powiatowe potwierdza, że Witold Recki pełnił obowiązki kierownika Powiatowego Ośrodka Zdrowia w czasie od 1 kwietnia 1946 roku do 1 września 1946 roku. Nie była to łatwa praca… W rodzinnych archiwach jest wiele zdjęć, w tym jedno z najbardziej znanych przez publikacje Jerzego Patana, na którym Witold Recki wykonuje tę najtrudniejszą pracę – sprzątanie trupów:
Miasto było zniszczone w ogromnym stopniu. Pokazuje to chociażby kolejne zdjęcie, na którym widać ogrom zniszczeń. Tam wszędzie można było znaleźć zmarłych:
Witold zorganizował opiekę zdrowotną najlepiej, jak było można. Otrzymawszy służbowy motocykl, objeżdżał nim wszystkie jednostki. Organizował nawet ośrodek Polskiego Czerwonego Krzyża. Jak mówią przekazy rodzinne, głównie pracował w dawnym niemieckim szpitalu, mając tam swój gabinet na ostatnim piętrze. Zorganizował przychodnię ogólną, przeciwgruźliczą i przeciwweneryczną. Ww. zaświadczenie wspomina, że “poświęcił się całkowicie sprawom ośrodka, był czynny i oddany chorym. W okresie akcji szczepiennej przeciw ospie i durowi brzusznemu zaszczepił przydzielony mu okręg” .
Mimo ogromu pracy, znajdował czas na relaks i odpoczynek. Na jednym ze zdjęć widać w tle radziecki statek, którym wywożono zarekwirowany dobytek. Statek ten podczas sztormu miał awarię i osiadł przy główkach i jak podaje Jerzy Patan, na długo blokował port.
Jednak dom, który przydzielono Witoldowi Reckiemu, był za duży na jego jednego. Mieszkał przy ulicy Próżnej 10, obok Stefana Lipickiego. Przekazy rodzinne mówią o Traute – Niemce, która pozostała w tym domu po ewakuacji Niemców. W roku 1947 zadecydowano, że do Witolda przeniesie się cała jego rodzina: rodzice, brat i jego dwie córki. W rodzinnych archiwach zachowały się dowody nadania paczek z narzędziami, pościelą i innymi rzeczami, które brat Witolda wysyłał z Chełmna właśnie na ulicę Próżną 10. Nie wiemy, czy były to rzeczy potrzebne Witoldowi czy raczej paczki związane z przeprowadzką – zważywszy na wagę wysyłanych przedmiotów, raczej był to rodzaj mienia przesiedleńczego dla planującej przyjazd całej rodziny:
Traute była kimś w rodzaju opiekunki, to dzięki niej małe dziewczynki poznawały język niemiecki. Rodzina mieszkała razem przez dłuższy czas, choć Traute wkrótce została wydalona do Niemiec. Witold organizował służbę zdrowia, spędzał czas z rodziną. Nie był to łatwy czas dla Kołobrzegu, gdyż wielkim problemem był szalejący tyfus. Zarówno Witoldowi, jak i całej rodzinie, udało się uniknąć zarazy. Rodzina Reckich w końcu w całości mogła być razem, i czas ten obfitował w wiele rodzinnych spotkań. W tak zwanym międzyczasie Witold poznał Jadwigę – swoją przyszłą żonę.
Niestety, sielanka nie trwała długo. Rok 1949 okazał się bardzo trudnym rokiem, gdyż niespodziewanie Witold zostaje aresztowany. Za co…? Do dziś dokładnie nie wiadomo. Przekazy rodzinne mówią o fakcie, który trudno znaleźć w dokumentach. Okazuje się, że na początku roku podczas jednego z prywatnych spotkań, ówczesny prezydent Stefan Lipicki wystrzelił racę. Tak po prostu, w ramach zabawy – prawdopodobnie noworocznej, ale tu nie udało się uzyskać większych szczegółów. Dochodzenie trwało, winnego oficjalnie nie znaleziono, ale winny być musiał. I był: winę za ową nieszczęsną racę poniósł Witold Recki. Nie wiemy, czy dobrowolnie Witold wziął winę na siebie, czy było inaczej, tej tajemnicy rodzinnej już nie rozwiążemy. Zabrano go do więzienia, które mieściło się w podziemiach Pałacu Braunschweigów, dziś siedzibie Muzeum Oręża Polskiego.
I tu należy obalić kolejny mit: Witold nie przebywał cały czas w kołobrzeskim więzieniu. Według rodzinnych opowieści był tu bardzo krótko, prawdopodobnie tylko zaledwie kilkadziesiąt godzin. Resztę czasu spędził w wiezieniu w Koszalinie i z tego co wiemy, szwagierka Janina odwiedzała go razem z bratem. Być może Witold nie poniósłby większych konsekwencji gdyby nie fakt, że służby Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego doszukały się jego działalności w AK. Wyszedł na wolność po trzech miesiącach, ale do pracy lekarskiej już nie powrócił. Rok później otrzymał nakaz opuszczenia Kołobrzegu wraz z żoną Jadwigą w ciągu 48 godzin. Pozostała rodzina Reckich musiała opuścić zajmowany dom na Próżnej. Jego brat z żoną i córkami przenieśli się do mieszkania na ulicy, która dziś nazywa się Armii Krajowej – wcześniej Adolf Hitler Straβe, późniejsza Lenina.
Witold wyjechał z żoną do Miastka, po drodze był jeszcze Słupsk. Miastko nie miało być ostatecznym miejscem w jego życiu. Otrzymał pozwolenie na powrót do Kołobrzegu. Żona wyjechała, będąc już w ciąży, Witold miał dojechać. Zachorował. Nie zdążył zobaczyć swojego dziecka – żona Jadwiga była w ósmym miesiącu ciąży, kiedy zmarł. Witold miał zaledwie 38 lat. Zmarł 7 października 1955 roku, zaś pogrzeb odbył się cztery dni później, 11 października.
Żona Jadwiga również nie pozostała w Kołobrzegu. Wyjechała wraz z malutką córką do Świnoujścia, tam poukładała swoje życie i tam zmarła. Po Witoldzie została córka i resztka najbliższej rodziny w Kołobrzegu. I pamięć, której nie wolno zatracić. Na kołobrzeskim cmentarzu jest grób rodziców obu braci Reckich, tam spoczywa też jego brat Bernard obok swej żony Janiny i córki Urszuli. Tylko Witold został pochowany w Miastku.
Być może więcej uda się uzyskać z dokumentów Instytutu Pamięci Narodowej, do którego rodzina chce się zwrócić z odpowiednim zapytaniem. Wtedy i my do sprawy wrócimy. Dziś pozostawiamy Państwa z nadzieją, że bliższe przedstawienie Witolda Reckiego spełniło swój cel i pamięć o nim nie zaginie.
Wszelkie zdjęcia stanowią własność rodziny i są bezcennymi pamiątkami wśród rodzinnych fotografii. Jakiekolwiek ich kopiowanie, cytowanie czy rozpowszechnianie bez zgody prawowitych właścicieli stanowi pogwałcenie praw majątkowych i autorskich. Prosimy o uszanowanie woli rodziny.