O narzeczonej, której blisko do psychiatryka – rozmowa z E. Olszewską

Genialna muzyka, taniec, śpiew, step, zabawa – złota era Broadwayu w Szczecinie! O ciężkiej gimnastyce na scenie, by z widowni wszystko wyglądało lekko, o tym, co musi umieć operowy solista, by zagrać w musicalu, o genialnej muzyce i wspaniałej realizacji najlepszych z najlepszych oraz przekraczaniu własnych granic…, czyli o babie, która „kocha pieniądze i wrzeszczy”, z Ewą Olszewską*, solistką Opery na Zamku w Szczecinie, wcielającej się w rolę porzuconej narzeczonej – Irene Roth w zachwycającym spektaklu „Crazy for You” G. i I. Gershwinów rozmawiała Magdalena Jagiełło-Kmieciak.

 Magdalena Jagiełło-Kmieciak: Lubi Pani musicale? Zapewne tak, skoro gra Pani w „Crazy for You” George’a i Iry Gershwinów. Wobec tego zapytam – za co?

Ewa Olszewska: Lubię za pewnego rodzaju lekkość, którą musical daje w odbiorze.

Co Panią w tym musicalu wzrusza najbardziej?

Najbardziej wzrusza mnie historia. Ktoś powie, że jest banalna. Tak, jest. Ale na samą myśl, że młody chłopak z bogatą mamusią u boku, narzeczoną, której wprawdzie bliżej do psychiatryka niż do żeniaczki, ale co tam…, dla swoich marzeń jest w stanie zrezygnować ze wszystkiego, a potem jeszcze prawdziwie pokochać dziewczynę z zupełnie innego świata, mam łzy w oczach… Biorąc pod uwagę obecne dążenie do posiadania pieniądza, bezwzględną walkę o „stołki”, obsesyjną o „idealną” sylwetkę, czy życie na profilach społecznościowych zamiast tu i teraz, dla mnie w tej historii jest wszystko, co najpiękniejsze.

Zatem proszę opowiedzieć, o czym jest ten musical, i co widz, który jeszcze nie dotarł na ten spektakl, zobaczy na scenie.

Młody chłopak z Nowego Jorku, Bobby Child, syn bogatej mamusi, który ponad wszystko kocha taniec, muzykę i śpiew, jedzie do Nevady, żeby przejąć nieruchomość, jaką jest zrujnowany teatr w miasteczku Deadrock na Dzikim Zachodzie. Tam poznaje prostą dziewczynę, Polly Baker, córkę byłego dyrektora upadłego teatru i… dzieje się to, co zadziać się musi. (uśmiech) Brzmi nieco banalnie, ale pełnokrwiste postaci, energetyczne układy choreograficzne, dowcip, śpiew, taniec i step wszystko rekompensują. (uśmiech)

Pani rola Irene Roth jest nieco smutna i komiczna zarazem. Porzucona narzeczona… Bobby niezbyt miło ją potraktował.

Moja rola ani przez chwilę nie jest smutna. Irene Roth jest postacią bardzo komiczną i pełnokrwistą, a że Bobby ją porzuca? Też bym porzuciła taką babę, która kocha pieniądze, siebie i wrzeszczy z nieskrywaną przyjemnością na wszystkich dookoła! (śmiech) Ileż można z czymś takim wytrzymać?! (śmiech) Ten biedny Bobby powinien pójść żywcem do nieba za to, że w ogóle z nią był. I ani trochę nie dziwię się jego matce, że pała do Irene czystą nienawiścią – gdybym miała mieć taką synową, też bym pałała. (śmiech)

Mówi się często: „Złote czasy Broadwayu”. Zgadza się Pani z tym stwierdzeniem? Były złote?

Tak, ponieważ Broadway stał się wtedy prawdziwym centrum światowej rozrywki, miejscem, do którego zjeżdżali wszyscy ci, którzy chcieli coś tworzyć lub marzyli o wielkiej sławie. To właśnie w tym miejscu weryfikowani byli tancerze, aktorzy, wokaliści, instrumentaliści, czy właśnie kompozytorzy, z których to wielu wspaniałych zaczynało karierę od bycia song pluggerem, tak jak między innymi George Gershwin, jeden z najwybitniejszych kompozytorów wszech czasów. Skala jego talentu jest doprawdy imponująca, tym bardziej więc cieszy fakt, że mogliśmy wziąć na warsztat musical taki jak „Crazy for You”.

Opera na Zamku przygotowała premierę tego musical w trzy miesiące. Inne teatry pracują nad musicalem nawet blisko rok… Jak to się stało, że wystarczył artystom tak krótki czas?

To pytanie do realizatorów. Ja jestem tylko małym, niezdarnym pionkiem tej wielkiej układanki. (uśmiech)

 To musiała być mordercza, ale radosna praca. Pamiętam próby, było naprawdę dużo świetnej energii.

Pracy było mnóstwo, ale śmiechu jeszcze więcej, więc grzechem byłoby na cokolwiek tu narzekać. (uśmiech)

Tym bardziej, że przybyła tu najlepsza musicalowa ekipa w Polsce!

Mieliśmy naprawdę mnóstwo szczęścia, że udało się zwerbować do pracy nad tą produkcją tak mądrych i inteligentnie zwariowanych realizatorów. (uśmiech) Począwszy od dyrygenta, dyrektora artystycznego Opery na Zamku, Jerzego Wołosiuka, który z autentyczną radością uczył nas i wkładał w nasze ciała muzykę Gershwinów, przez choreografa Jarosława Stańka, który wymyślał co rusz to inne układy, po których wszyscy z językiem do pępka marzyli o przerwie, Kasię Zielonkę, asystentkę choreografa, która z nieskrywaną przyjemnością „katowała” ile mogła tancerzy oraz tancerki (i nie tylko), czym do dnia dzisiejszego wzbudza moje autentyczne przerażenie (śmiech), Maćka Glazę, odpowiedzialnego za step, dzięki któremu naszym tancerzom i tancerkom mało nie odpadły stopy, aż wreszcie do reżysera, Jerzego Jana Połońskiego, któremu udało się nie tylko otworzyć ludzi do szpiku kości, ale i poskładać to wszystko w całość tak prawdziwie, że nie sposób w to nie uwierzyć, nie sposób nie uronić łzy i nie sposób się tym nie zachwycić. (uśmiech)

I to wszystko zaowocowało Bursztynowym Pierścieniem od publiczności…

Jest to na pewno wyraz wielkiej sympatii, za co wszyscy bardzo dziękujemy i cieszymy się, że w dalszym ciągu możemy  bawić i wzruszać wszystkich tych, którzy chcą być razem z nami.

W Operze na Zamku gra Pani różne role: od dramatycznych po komediowe. Czy te komediowe są łatwiejsze. A może odwrotnie – trudniejsze?

Myślę, że są znacznie trudniejsze, ponieważ to nie my na scenie mamy parskać ze śmiechu, tylko widz, a żeby tak się stało, trzeba się solidnie nagimnastykować i zrobić to bardzo serio. Dramat gra się łatwiej, bo każdy ma w sobie jakieś smutne nuty, a takie łatwiej z nas wychodzą. Komedia to naprawdę wielka sztuka. Szlachetnie rozśmieszyć widza jest bardzo trudno. Do tego potrzeba inteligencji. Jednym z moich ukochanych aktorów, którzy robią to bezbłędnie, jest Jerzy Stuhr, ale ponieważ nikt z nas nie zbliża się poziomem nawet do czyszczenia mu butów, musimy zagryźć zęby, przełknąć ślinę i pogodzić się z tym co z nas wychodzi. (uśmiech)

Musical to żarty, gagi, role mówione. Czy to jest zupełnie inne śpiewanie, inna gra aktorska niż operowa czy operetkowa? Czy po prostu – mówiąc kolokwialnie – inny format, do którego łatwo artystce się dostosować? A może wcale niełatwo?

Nie jest to proste, szczególnie jeśli chodzi o budowanie postaci. Zrobić to prawdziwie, nie być w tym przerysowanym – są to rzeczy, nad którymi szczególnie trzeba się pochylić. Z mojego punktu widzenia w taki sam sposób powinno pracować się i nad operą, i nad operetką, ponieważ i tu i tam chodzi o prawdę. Sam śpiew w musicalu w bardzo wielkim skrócie oczywiście jest inny, raz, że do mikroportu, dwa, co ważniejsze, bez tej tak charakterystycznej dla sztuki operowej maniery, ale jednocześnie w śpiewie musicalowym jest większa możliwość i „pływania” między dźwiękami, i nieco innego używania głosu, a poza tym śpiewa się w różnych gatunkach, nie jak w operze i operetce, gdzie obowiązuje śpiew klasyczny. Jeśli dodać do tego taniec, step, dialogi i połączyć to wszystko tak, żeby widz w to uwierzył i nie zorientował się, że to naprawdę trudne, robi się z tego coś wielkiego. Dla nas, którzy na co dzień pracujemy w operze, jest to duże wyzwanie, nawet w tych mniejszych rolach, ale tym większa nasza radość, kiedy udaje nam się choćby o ociupinkę przekroczyć własne granice.

Przekroczone granice, właśnie. Bo w „Crazy for You” tancerze muszą grać, a soliści na przykład tańczyć. To istna karuzela i zamiana ról na scenie… Żadnej litości dla artystów!

I bardzo dobrze! Okiełznać to wielkie ego każdego z nas, jakoś powinno się więc w takich momentach przypomnieć sobie, co to pokora i postarać się, żeby to ego zmalało na tyle, żeby dało żyć innym. (uśmiech) Niby nic, a jednak nie wszystkim nam się to udaje. (uśmiech)

Dziękuję za rozmowę.

*Ewa Olszewska

Jest absolwentką Akademii Muzycznej im. F. Nowowiejskiego w Bydgoszczy, Wydziału Wokalno-Aktorskiego w klasie śpiewu solowego prof. Katarzyny Rymarczyk. Ukończyła Kursy Mistrzowskie pod kierunkiem Maestry Teresy Żylis-Gary oraz Maestra J. Monarchy. Na deskach teatru debiutowała w 2007 r. partią Erste Dame w operze „Czarodziejski flet” Mozarta. W maju 2011 r., podczas XVIII Bydgoskiego Festiwalu Operowego, została uznana za najlepszą aktorkę roli drugoplanowej w realizacji „Cyganerii” Pucciniego (Musetta) w reżyserii Macieja Prusa. Od stycznia 2020 r. jest solistką Opery na Zamku w Szczecinie.

 

Fot. profilowe: W. Piątek©Opera na Zamku

Fot. ze spektaklu: M. Grotowski©Opera na Zamku