O informacji w dobie dezinformacji

Po raz pierwszy od ogłoszenia epidemii trzeba postawić sprawę jasno: potrzebujemy bezpieczeństwa i poczucia, że nie jesteśmy okłamywani. Począwszy od rządowych informacji – a z tymi bywa różnie – kończąc na lokalnych włodarzach, z którymi również bywa różnie. Ostatnie dni pokazały, że o wielu rzeczach nie jesteśmy rzetelnie informowani.

Wczorajsza burza o Centrum Usług Wspólnych zgubiła pierwotny sens. Zwróćmy uwagę na jedno: CUW to jednostka, która jest specyficzna, a to z prostej przyczyny, że jeśli któraś mama (zazwyczaj) załatwia sprawy z przedszkolem, szkołą swoich dzieci, idzie właśnie do CUW. Może też iść do dyrektora tej jednostki, ale ci właśnie są na „zdalnej pracy”. Gdzie ma zatem załatwić sprawy z przesunięciem płatności za przedszkole, posiłki w nim lub – jak to teraz właśnie w czasie epidemii – przesunąć płatności? Pół marca były jednostki czynne. Zapłacić za przedszkola trzeba – albo trzeba załatwić przesunięcie płatności. Właśnie w CUW, skoro nie z dyrektorem. A CUW jest jednostką, która bardzo chętnie wysyła powiadomienia o braku zapłaty albo chętnie kieruje sprawy do windykacji nawet za małe zaległości. Bierze więc mama (zazwyczaj) swoje dziecko, dzieci i idzie załatwić sprawy. Nie każdy jest „obcykany” w e-puapie i nadal nie każdy ma podpis elektroniczny. Nie wie zatem taka mama (zazwyczaj), która po prostu chce załatwić sprawy, że jednostka miała kontakt z osobą zarażoną albo co gorzej: nie wie, że cała jednostka jest objęta kwarantanną. Idzie, załatwia, wraca do domu i czyta po południu wieści takie, że przez dwa tygodnie najmniej będzie drżała o swoje dzieci i o siebie.

Bo nikt o niczym nie poinformował, a prezydent mogła to zrobić. Mogła, a śmiem twierdzić, że nawet powinna. Nie wskazując personalnie wystarczyło powiedzieć, że taka i taka jednostka jest objęta kwarantanną. Nikt by nie miał wątpliwości, nie byłoby strachu, niepewności, a wszystkie osoby mające kontakt z urzędnikami byłyby albo zmuszone do zrobienia testów, albo byłyby spokojniejsze, że kontaktu z tą jednostką nie miały. Wystarczyłoby. W konsekwencji: nie byłoby pytania radnego Jacka Woźniaka o jednostkę, nie byłoby całej dyskusji w Internecie zmierzającej w kierunku zupełnie nie tym, co trzeba. Nie byłoby wyszukiwania, kiedy dokładnie było to spotkanie z dyrektorami szkół, nie trzeba byłoby wyliczać, dlaczego wiceprezydent jest również na „pracy zdalnej”.

Nie mam najmniejszego zamiaru oskarżać nikogo ani bronić: zauważam tylko, do czego doprowadza brak rzetelnej informacji.  Między innymi do fali hejtu, w której tak naprawdę cierpią te osoby, które zostały zarażone. Mają prawo się bać wszyscy, ale naszą rolą, dziennikarzy, jest te nastroje łagodzić. Między innymi poprzez rzetelną informację. Rzetelną – podkreślam.

Od samego początku staramy się u nas przekazywać możliwie najbliższe szczegóły poszczególnych zachorowań bez wskazywania na osoby. Jesteśmy dumni z naszych Czytelników, którzy zarażonym, po ich oświadczeniach, wysyłają wyrazy wsparcia, otuchy, życzeń zdrowia, a nawet modlitwy. Jeśli ktoś wierzy w jej moc, niech wierzy – dziś wiara jest jednym z czynników, który pomaga wytrwać. Nie musieliśmy usuwać żadnych komentarzy, bo nikt z naszych Czytelników nawet nie pomyślał o hejcie wobec zarażonych, za co jeszcze raz Wam dziękujemy.

Jednak zapewniamy, że jeśli zdarzą się kolejne przypadki, będziemy informować, oczywiście w granicach prawa i bez wskazywania, o ile zainteresowani sami nie wyrażą takiej zgody. Osobiście uważam, że powinni.  Uważam, że rzetelna informacja jest podstawą bezpieczeństwa. Jeżeli na przykład zarażony z Gościna wykonywał swoje usługi na terenie Kołobrzegu, to każdy, kto korzystał z jakichkolwiek usług w ciągu ostatnich dwóch tygodni powinien się zatrzymać, zastanowić, i na wszelki wypadek zrobić test. I nie musi o tym informować publicznie.  Kto siedział w domu i nie robił żadnych inwestycji domowych – ma spokój przynajmniej w tej kwestii. Zwykłe zasady bezpieczeństwa na podstawie informacji. Bez stygmatyzowania, napiętnowania – ludzie, koronawirus to nie AIDS, to nie choroba brudnych rąk, żadna choroba weneryczna ani wstydliwa przypadłość: to może dopaść każdego! I nie można mieć pretensji, że osoba zarażona, dopóki nie miała testu, normalnie pracowała, bywała wśród ludzi. Bo skąd mogła wiedzieć?

Gorzej, gdy wiedziała, miała wyniki, a na przykład chodziła do pracy czy kontaktowała się z ludźmi. Gorzej, jeśli sanepid się nie zainteresował i nie zareagował, gdy podobno jeden z zarażonych przez sześć dni informował sanepid, że źle się czuje. Sanepid to kolejna ostoja dezinformacji – nikt nie chciał się wypowiadać na proste pytanie: czy to prawda? Czy prawdą jest to, że właśnie tak długo informował zakład, że coś jest nie tak?  Rzecznik sanepidu odsyła do dyrektora, dyrektor nie odbiera albo nie ma czasu. I mamy również sygnały od Was, Czytelników, że uzyskanie informacji w sanepidzie graniczy z cudem. Jak zatem ma być dobrze, jak mieszkańcy mogą być spokojniejsi, skoro prezydent miasta o ważnych dla społeczeństwa sprawach jak kwarantanna całej jednostki informuje zdawkowo lub dopiero po „przyciśnięciu” przez media, a sanepid podobnie…?

Każdy ma prawo do zatajenia informacji o swoim stanie zdrowia. Jednak jeśli w trosce o współpracowników osoba publiczna poinformuje o swoim stanie, jest to odbierane zupełnie inaczej. Kto nie miał kontaktu – jest spokojniejszy, kto miał – MA PODSTAWĘ do interwencji w sanepidzie i w razie objawów mówi wprost: miałem kontakt z zarażonym, a to jest przecież szalenie istotne, o to apelują ratownicy przyjeżdżający do chorych! Osobie prywatnej, jak Pan Daniel z Dygowa, należą się osobne wyrazy szacunku – to właśnie jest przykład postawy obywatelskiej, bo każdy, kto miał z nim kontakt, będzie wiedział, że ma na siebie uważać, a w razie objawów w sanepidzie (jak się dodzwoni) może również powiedzieć, że miał kontakt z zarażonym. No przecież to podstawa! Każda wiedza o kontakcie z zarażonym jest podstawą własnego bezpieczeństwa w razie objawów. Koniec – i wydawałoby się, kropka.

Dlatego apelujemy: mówcie, informujcie, my chętnie Wasze oświadczenia puścimy w świat, by dowiedziało się jak najwięcej osób. Hejt prędzej czy później dopadnie tych, którzy go sieją – my jeśli go zauważymy u nas, będziemy usuwać. Życie i zdrowie „normalnych” mieszkańców jest ważniejsze – moim oczywiście zdaniem. Jak zawsze.

Fot. Gerd Altmann/ Pixabay