Kołobrzeg po raz kolejny głośny, ale niekoniecznie za dobrą sprawą. Weszlo.com – popularny i znany w świecie sportu portal, poruszył dziś temat piłkarskiej Kotwicy. Zawrzało, gdyż artykuł porusza sprawy, o których wiele osób teoretycznie wie, ale mało kto głośno wyraził swoje zdanie publicznie. Ale do rzeczy.
W artykule pod dość kłopotliwym dla wizerunku miasta tytułem: „Czy piłkarski Kołobrzeg to dziki kraj?” autorzy: Norbert Skórzewski i Piotr Stolarczyk zaczynają opis swojego wielomiesięcznego śledztwa następującymi słowami:
„Wyobraź sobie trzecioligowy klub, który:
– Zapewnia zawodnikom nawet pięciocyfrowe sumy w kontraktach, ale opóźnienia potrafią sięgnąć pół roku.
– Przed ważnym meczem reguluje płatności jedynie tym graczom, którzy wychodzą w pierwszym składzie.
– W momencie sporych poślizgów w wypłatach chce zmotywować pieniędzmi ligowego rywala tak, by ten spiął się przed meczem z drużyną walczącą o awans.
– Niektórym piłkarzom podsuwa aneks do umowy, który gwarantuje rozwiązanie kontraktu w razie jakiejkolwiek kontuzji.
– Z jednym piłkarzem – zdrowym jak wół, lecz niepasującym do koncepcji – prezes klubu jeździ od kliniki do kliniki, by udowodnić mu, że ten ma kontuzję i powinien opuścić zespół.
– Nakazuje niepotrzebnym zawodnikom stawiać się na treningach, ale nie pozwala im dotykać piłki.
– Zabrania wyjeżdżać z miasta, nawet w dni wolne.
– Nie opłaca piłkarzom składek, a pisma z ZUS-u chowa głęboko w szafie.
– Nie opłaca części swoich przewoźników, którzy do dziś wysyłają zażalenia. O fakturach z restauracji nie wspominając.
– Potrafi wycofać drużynę rezerw i zespół juniorów starszych, jednocześnie przestając płacić za szkołę występującego tam kontuzjowanego zawodnika.
Wyobraź sobie, że chodzi o Kotwicę Kołobrzeg”. (Link do całego artykułu: tutaj)
W dość obszernym artykule zostało poruszone niemal wszystko, od zadłużeń wobec zawodników po sposób załatwiania spraw przez obecnego prezesa. O tyle trudno poddać tekst weryfikacji, gdyż kontakt z prezesem jest utrudniony, nie odbierał od autorów telefonu (jak twierdzą sami autorzy), ani nie odbierał ich od nas. Ani oczywiście nie oddzwonił, i nie jest to pierwsza taka sytuacja – gdy pisaliśmy o sprawie zwrotu wypożyczonych przez Akademię Piłkarską Kotwica zawodników, również prezes w nie zabrał głosu (przeczytaj: Akademia wnioskuje po raz kolejny do seniorskiej Kotwicy o odstąpienie od ekwiwalentu za zawodników oraz: Akademia przekazała zawodników. By ich odzyskać, musi zapłacić prawie 10 tysięcy)
Autorzy tekstu na Weszlo.com powołali się w tekście na Tomka Rydzaka – lubianego w Kołobrzegu obrońcy, którego MKP Kotwica pozyskała od „Pogoni” Szczecin 1 lipca 2011 roku. Tomasz grał w kołobrzeskim klubie 7 lat.
- Gdy rozstawiałem się z Kotwicą, wszystko było załatwione za porozumieniem stron, ponieważ miałem jeszcze rok ważny kontrakt – mówi nam Tomasz Rydzak, zapytany o komentarz w sprawach poruszanych przez dziennikarzy Weszlo.com. – Dogadaliśmy się. Muszę wspomnieć, że prezesem „Kotwicy” był wtedy Artur Tłoczek. To on nalegał, abym został, proponował mi nawet pracę w klubie i granie. Ale problemy zaczęły się, gdy prezesem został Pan Adam Dzik. Pan Dzik był obecny przy rozwiązywaniu mojego kontraktu i zapewniał mnie, że dostanę swoje pieniądze do miesiąca – opowiada Tomasz Rydzak.
Tak się jednak, jak czas pokazał, nie stało.
- Nie chciałem tej sprawy sprowadzać na stronę sądową, bo musiałbym obciążyć klub, czego nie chciałem robić. Zadzwoniłem więc do wówczas ciągle nowego prezesa Dzika, który odebrał telefon i mówi: „zapłacę ale musimy z zarządem zatwierdzić to i owo”. Ja mówię: OK, poczekam, ale minął tydzień, dwa, i dalej nic – opowiada były piłkarz Kotwicy.
Jak dodaje, próbował dzwonić do prezesa Dzika łącznie 50 razy, raz po razie. Niestety, efekt był ciągle ten sam: brak odzewu. Postanowił zatem sięgnąć po inne rozwiązanie:
- Wysłałem wezwanie do zapłaty. Znów miesiąc czekania i cisza. W międzyczasie zadzwoniłem do Pana z Polskiego Związku Piłkarzy (celowo nie podaję nazwiska) i zapytałem, co mam zrobić, bo w klubie traktują mnie dosłownie jak śmiecia! Ten Pan pomógł mi dalej działać. Ponownie próbowaliśmy się z prezesem skontaktować, ale dalej cisza. Robiłem wszystko, żeby załatwić to bez sądu. Ostatnią próbę rozwiązania sprawy podjąłem za pośrednictwem ZZPN. Udałem się do siedziby Związku i tam Pan (tu również nie będę zdradzał nazwiska) powiedział mi: „Dawaj, zadzwoń przy mnie, ja znam Dzika i się dogadamy, żeby nie robić tego przez sąd”. Mówię: „OK, dzwonię”. Raz, drugi, trzeci, dziesiąty – nie odbiera… Ten Pan ze Związku mówi zatem: „Ja zadzwonię, bo go znam, razem sędziowaliśmy”. Zgodziłem się, on zaczął dzwonić i po drugim sygnale Dzik odebrał! Jak gdyby nigdy nic, zaczyna z nim gadać, a przecież chwilę wcześniej zero kontaktu… Mówię sobie: „no ja idę mu na rękę a on ma mnie w du…”? Mówię: dosyć ! Złożyłem papiery do sądu i powiedziałem sobie: skończyło się bawienie! W międzyczasie dowiedziałem się, że Prezes Dzik powiedział, że go nie interesują sprawy, które nie będą załatwiane przez sąd – opowiada T. Rydzak.
Jak opowiada, walkę z prezesem A. Dzikiem toczył… rok.
- Cały czas przeciągał wszystko, ale gdy ostatecznie dostał od wydziału dyscypliny nakaz niezwłocznego uregulowania zaległości, to po trzech dniach dostałem pieniądze na konto – mówi rozgoryczony piłkarz, który przez takie rozwiązanie sprawy czuje nadal niesmak. Wykonywał przecież swoją pracę, za którą powinien dostać umówione wynagrodzenie, a tymczasem musiał na to czekać ponad rok.
- Reasumując: po prawie ośmiu latach, które spędziłem w Kotwicy, na koniec mojej przygody zostałem przez Prezesa Dzika potraktowany dosłownie jak śmieć. Obiecywano nam, czyli mnie, Świechowskiemu i Kacprzyckiemu, pożegnanie przy okazji meczu, lecz niestety się tego nie doczekaliśmy. Byłem cały czas lekceważony, oszukiwany, a przede wszystkim traktowany jak gość, który był pół roku w klubie i przyjechał na wczasy. Najbardziej boli to, że prezes Dzik z Kotwicy zrobił eldorado i każdy, kto przychodzi do klubu, dostaje potężne pieniądze. Które potem oczywiście nie są płacone na czas, bo wiem z bardzo dobrego źródła, że w klubie są zaległości nawet po kilka miesięcy. Kotwica jest i będzie w moim sercu, ale niestety z obecnym Prezesem obawiam się, że skończy się ogromnym zadłużeniem i rozpadem Klubu – podsumowuje rozgoryczony zawodnik.
O ile tytuł artykułu stawia w złym świetle miasto, o tyle sprawy w nim poruszone, a wiele z nich potwierdził Tomek Rydzak, stawiają nasze miasto w świetle jeszcze gorszym. W sporze z wypożyczonymi zawodnikami miała problem Akademia Piłkarska Kotwica – miasto nie reagowało, dopiero medialne nagłośnienie sprawy pomogło problem częściowo rozwiązać. Problemy w „dorosłej” Kotwicy jak widać są olbrzymie – miasto nadal nie reaguje, choć symptomy tego zjawiska widoczne były już wcześniej. Na pewno nie jesteśmy „dzikim krajem”, jednak na pewno zbyt wiele spraw wymaga natychmiastowego działania. Zbyt wiele serc zakotwiczyło w tym klubie, by pozostawić sprawy bez odzewu.
Do sprawy wrócimy.
Fot. archiwum prywatne T. Rydzaka