Wspomnienie: Na tropie „Agenta”

W ubiegłym tygodniu po raz pierwszy spotkaliśmy się  na łamach gazety z Dariuszem Wanowskim, kołobrzeżaninem występującym w drugiej edycji „Agenta”. Od dzisiaj prezentujemy kulisy każdego odcinka, w którym wystąpił kołobrzeżanin. Widzowie mieli okazję obejrzeć już dwa.

darekPierwszy odcinek to walka z bykami. – Było to ciężkie zadanie, nie wiedzieliśmy co nas czeka, jechaliśmy samochodem przez pola, aż dojechaliśmy do areny, na której odbyła się ta walka z bykami – wspomina Dariusz Wanowski. Najlepszy torreador Andaluzji przyuczył uczestników, jak się zachować podczas walki. Podczas edycji szwedzkiej tego programu miał miejsce wypadek – uczestniczka, po przebiegnięciu byka pod płachtą rzuciła ją i zaczęła uciekać. Byk ruszył za nią i szczęście w nieszczęściu, że wziął ją między rogi – w przeciwnym przypadku przebiłby ją.

  • Nasz byczek był mały, ale przez to nie mniej sprytny –  opowiada Dariusz. –Atmosfera pierwszego dnia  była bardzo napięta, wszyscy obserwowaliśmy się nawzajem, kto jak się zachowuje, kto wzbudza kontrowersje, doszedłem jednak do wniosku, że agent nie powinien się ujawniać tego dnia, gdyż byłoby to zbyt oczywiste. Zadanie zostało zaliczone w całości. Jednak agent mógł tu zadziałać, dla niego było to zadanie bardzo łatwe. Wystarczyło pokazać, że się boi. 

Dariusz wspomina, że po walce mieli typowo hiszpański poczęstunek, a na gorąco rejestrowane były spostrzeżenia uczestników, do wiadomości realizatorów.

  • Dopiero teraz oglądam wypowiedzi moich kolegów – przyznaje Dariusz.

Każdy odcinek był kręcony dwa dni i w każdym były dwa lub trzy zadania do wykonania. Po walce byków uczestnicy programu mieli rozszyfrować kod pin do bankomatu na podstawie zapamiętanych danych. Tu już agent zadziałał i nie zostało zaliczone to zadanie. Jako pierwszy z ekipy odpadł Daniel.

  • Przed kolacją odpowiadamy na pytania na laptopach. Potem kolacja, osoba która odpada wychodzi, pakuje się i wyjeżdża. 

bartekW drugim odcinku, po wyjeździe Daniela, rano okazało się że brakuje Bartka, który został porwany.

  • Grupa została podzielona, ja razem z Dorotą mieliśmy inne zadanie, reszta musiała go odnaleźć. Ja wraz z Dorotą miałem zorganizować dzień polski w małym miasteczku w Hiszpanii, musieliśmy zaprosić minimum 50 osób i nauczyć ich polskiej piosenki.

Druga grupa szukała Bartka w śmigłowcu, na motorówce  i w samochodzie. Musiały go odnaleźć wszystkie grupy, aby zaliczyć zadanie. Nie udało się ze względu na mała orientację zawodników w terenie.  Darkowi i Dorocie udało się zorganizować ten wieczór, nauczono Hiszpanów piosenki „Sto lat”.

Na drugi dzień czekało ich wszystkich bardzo trudne zadanie do wykonania: musieli przejść nad przepaścią  po linie. Dodatkowo zostali wyposażeni w zegarki mierzące puls, który nie mógł przekroczyć cyfry 125. Mieli na to półtorej godziny. Nie zostało zaliczone, gdyż mimo zabezpieczeń, linę przeszło tylko 5 osób.

  • To również było bardzo proste dla agenta – wyjaśnia Darek. – Jeśli chodzi o poszukiwanie Bartka wystarczyło zgubić się, źle wskazać drogę kierowcy, udawać że jest problem z łącznością i tym podobne. Podczas przejścia na linie agent nie musiał się wysilać zupełnie. 

Bartek jako lekarz wymyślił sposób na zmniejszenie pulsu: wystarczyło zacisnąć pas na wysokości klatki piersiowej. Obsługa nie była pewna, czy jest to zgodne z regulaminem, jednak po dyskusji wszyscy się zgodzili, było jednak za mało czasu do wykonania przez wszystkich tego zadania.  Podczas kolacji odpadła Basia.

  • Ja po drugiej kolacji utwierdziłem się w moim typie agenta – twierdzi Darek.darek3

Odcinek 4: 

Pierwsze zadanie miało skłócić grupę. W drugim dwie osoby wybrano do nauki tańca flamenco, reszta wykonywała zadania. Podczas pierwszego z nich Hanka, wytypowana przez grupę, musiała podzielić wszystkie osoby na „mądrych”, „praktycznych” i „głupich”.

  • Typowałem Hankę, gdyż chciałem zobaczyć, czy wykona zadanie w sposób prawidłowy, czy też będzie próbowała je zepsuć. Podzieliła tak naszą grupę, że byłem zdziwiony – komentuje Darek Hanka między innymi uznała, że Bartek – lekarz – powinien zostać zaliczony do grupy „głupich”, siebie zaś przydzieliła do „praktycznych”.

bartek2

  • Z jej strony to był błąd – twierdzi Darek. – To się wydało od razu podejrzane. 

Grupa zarobiła na tym zadaniu 5 tysięcy złotych. Jednak mimo wszystko, najbardziej zyskała grupa „głupich”, którzy otrzymali zaproszenie na kawę i mieli cały dzień wolny. Reszta wykonywała zadania: „praktyczni” musieli złożyć samochód z ukrytych części, a „mądrzy” musieli wykazać się umiejętnością rozwiązania zadań matematycznych, które jak się potem okazało, były na poziomie IV roku studiów matematycznych. Udało się jednak je  rozwiązać, mało tego, zadziwiono również ekipę techniczną tak, że nie pokazano w telewizji tego, co się stało później:

  • Musieliśmy dotrzeć do hotelu, do zachodu słońca. Podano nam tylko nazwę, my musieliśmy go znaleźć. Wpadliśmy na pomysł, że najprościej będzie, jak wejdziemy do najbliższej recepcji i zapytamy, gdzie ten hotel jest. Okazało się, że w innym mieście, oddalonym o trzydzieści kilometrów. W pół godziny dojechaliśmy do tego hotelu. Ekipa techniczna nie była przygotowana na to, że tak szybko znajdziemy ten hotel! – śmieje się Darek. – Szwedzi, którzy nadzorowali ten program nie wierzyli, że wykonamy to matematyczne zadanie w całości.  

Następnego dnia grupa znów wykazała się pomysłowością przy wykonywaniu zadania. Czytano im po polsku składniki potrawy, każdy musiał odgadnąć, jak ona nazywa się po hiszpańsku, zamówić ją w  restauracji i  zjeść ją w całości, w dodatku jak najszybciej. Dopiero potem znajdowało się kopertę, na której wskazany był punkt, do którego trzeba było dojść i wejść do przejeżdżającej dorożki, która nie czekała na spóźnialskich.

  • Beata znała hiszpański, gdy usłyszała skład potrawy, szła do innej restauracji i pytała o nazwę danego posiłku. Sama zjadła jako ostatnia, dzięki temu mogliśmy wszyscy zaliczyć to zadanie. 

Podobnie zaliczony został taniec flamenco. Wieczorem – kolacja, tym razem dla Darka bardzo stresująca.

  • Po północy zaczynały się moje 35 urodziny – opowiada Darek. – Ekipa już przed kolacją złożyła mi życzenia, dostałem koszulkę firmową i tak się zacząłem zastanawiać, czy nie odpadłem. To, że odpadł Wojtek, było zaskoczeniem dla wszystkich, gdyż nawet większość ludzi z ekipy uważała, że jest to najpoważniejszy kandydat na agenta. 

Odcinek 5:

Cała grupa musiała wykonać skoki z dźwigu do basenu portowego. Wejście na ramię dźwigu przysporzyło problemów zwłaszcza Bartkowi, który cierpi na lęk wysokości. Próba zejścia z liny i wykonania skoku zajęła mu około czterdziestu minut, jednak udało się. W tym czasie Asia zaczęła – zdaniem uczestników – zachowywać się nieco dziwnie.

  • Rozpaczała, że nie umie pływać, że również boi się wysokości – opowiada  Darek Wanowski. – Tymczasem zejście po linie poszło jej bardzo dobrze, a kiedy skoczyła do wody, piękną żabką dopłynęła do łódki. Po tym zadaniu uznałem, że Aśka może być agentem. 

Cała grupa wykonała zadanie, jednak prawdziwe zaskoczenie przyszło później: prowadzący Marcin Meller zaproponował im rozmowę z agentem. Grupa miała przygotować swoje pytania, które chciałaby mu zadać.

  • Każdy dostał swój pokój, nie mogliśmy się ze sobą kontaktować – mówi Darek. – Izolda, uczestniczka poprzedniej edycji „Agenta”, przychodziła po każdego z nas, samochodem jechaliśmy do innego miejsca, gdzie miała miejsce rozmowa z agentem. Odpowiedzi rzekomego agenta były ogólnikowe, a jego głos był zmieniony przez komputer.

Nie spodziewali się jednak, że „agent” zada im również pytanie, które brzmiało: „czy chcesz ze mną jutro współpracować”? Ku zaskoczeniu wszystkich, Darek i parę innych osób zgodziło się na współpracę.

  • Podszedłem do sprawy inaczej – wyjaśnia Darek. – Liczyłem, że może znajdę w oczach prawdziwego agenta jakieś porozumienie w trakcie wykonywania zadania, jakiś błysk w oku. Wiadomo, że jest to gra i jestem tam po to, by rozszyfrować agenta. 

Kto współpracował z agentem podczas wykonywania zadania?

  • Nikt! – śmieje się Darek. – Chodziło tylko o wywołanie zamieszania wśród nas, żeby każdy podejrzliwie patrzył na drugiego. Nie było dwóch „agentów”. Zadanie było wystarczająco skomplikowane, że jeden prawdziwy agent sobie doskonale z tym poradził. 

Grupa nie poradziła sobie z drugim  zadaniem. Darek zapowiada, że następne odcinki „Agenta” będą równie intrygujące.

Odcinek 6:

Po śniadaniu grupa miała wybrać sobie dwie osoby ich zdaniem najodważniejsze. Wybrano Romka i Hankę, oczywiście nie było wiadomo, jakie zadania dzisiaj będą wykonywać.

  • Zorientowaliśmy się w momencie, kiedy przejeżdżaliśmy przez góry i zobaczyliśmy ekipę na moście –  twierdzi Dariusz. – Wiedzieliśmy, że będą skoki. 

W przeciwieństwie do poprzedniej edycji, nie były to skoki bungee, a wahadełko, nie oznaczało to jednak mniejszego stopnia trudności.

  • Patrząc z dołu wcale ten most nie wydawał się wysoko – opowiada Darek. –Byliśmy tak zafascynowani zadaniem, że nikt z nas nie zapytał o kwotę, za jaką zadanie to ma być wykonane. Postanowiłem zmobilizować grupę i skoczyłem jako pierwszy. Adrenalina uderzyła, to był szok, nie wiedziałem, że nabiera się takiej prędkości! To niesamowite uczucie! 

Skoczyli wszyscy, poza Joasią.

  • Wpadła w histerię!  – opowiada Darek. – Powiedziała, że to, co miała do osiągnięcia w tym programie już zrobiła, nie chce więcej! Doszło do ostrej wymiany zdań, powiedziałem jej szczerze, że jeśli tak, to niech na ochotnika poprosi o czerwone piórko i wyjedzie z programu! 

Jednak okazało się, że zadanie zostało wykonane. Poprzednio wybrane dwie  osoby musiały obstawić, czy skoczy cała grupa. Za namową Romka obstawili, że nie, co dało grupie 10 tysięcy złotych na koncie więcej.

  • Dzięki temu Aśka poczuła się bohaterem grupy, ale to nie zmieniło mojego zdania na jej temat – twierdzi Darek.

Drugi dzień wydawało się, że przyniesie proste zadanie do wykonania. Osiem osób znowu musiało wytypować dwie: szybką i spostrzegawczą. Wybrano Joasię i Mirka. Reszta podzieliła się na trzy grupy i otrzymała flagi. Okazało się, że musieli nauczyć się 24 znaków. Każda z tych grup musiała wejść na „swoją” wieżę. Na dole zostały wybrane wcześniej dwie osoby. Na wieży były koperty, w których podany był wyraz, który musieli przekazać tym „na dole”, których zadaniem było odczytać te wyrazy, które składały się na trzywyrazową nazwę kościoła,  i pobiec do tego  miejsca. Niestety, zabrakło czterech minut. Uczestnicy na wieży otrzymali znak w postaci czerwonej racy, że zadanie nie zostało wykonane.

  • Tu miało miejsce fajne wydarzenie –  opowiada Darek. – Ekipa zrobiła nam numer. Meller miał dla próby coś mówić do kamery, by ustawić ją technicznie. Jak przyszliśmy na plac, Meller wręczał nam flagi. Powiedział, że naszym zadaniem jest zorganizować manifestację. Grupa miała przyprowadzić minimum pięćset osób i podzielić manifestację na prawicę, lewicę i centrum. Możemy się bić nawet z policją, ale nikt nie może być aresztowany. Nikt z nas nie wątpił że to prawda! Dopiero jak ekipa ryknęła śmiechem, to zorientowaliśmy się, że to dowcip. 

Podczas kolacji odpadła Beata. Pozostało tylko 7 osób. Grupa w tej chwili ma 80 tysięcy na koncie.

Odcinek 7:

darek6Odcinek, w którym odpadł Darek, obfitował w wiele kontrowersji. Najpierw uczestnicy zawiezieni zostali na wyspę. Zadanie było warte 12 tysięcy i polegało na przedostaniu się z wyspy na ląd. W skrzynce znajdowała się podpowiedź, gdzie znajduje się zatopiona łódka, którą mogli wyłowić i przedostać się w niej na brzeg. Otwarcie skrzynki oznaczało jednak utratę 6 tysięcy złotych. Grupa nie skorzystała z podpowiedzi. Bartek wpadł na pomysł budowy tratwy.  Nie wykonali jednak tego zadania.

  • Ze względu na duże prądy, to zadanie nie było kręcone na wyspie Herkulesa, ale na takim półwyspie – opowiada Darek, który od razu planował wydostanie się na drugi brzeg przy pomocy łódki. – Ja chciałem wykonać to zadanie. Próbowałem wyciągnąć łódkę, która była przyczepiona do małego stateczku. Jak ją ciągnąłem, ten stateczek uniemożliwiał jej wydobycie z dna. Natomiast nie wiem, co się stało z Bartkiem. Wydaje mi się, że on po prostu chciał na siebie skierować podejrzenia. Okazało się, jak wielki ma wpływa na grupę – kilka osób uważało robienie tratwy bez sensu, ale poszli za nim. 

Wieczorem prowadzący Marcin Meller rozmawiał z każdym z nich pod pozorem wywiadu. W pewnym momencie ekipa techniczna zabierała Marcina z pokoju, kamerę również i uczestnik programu zostawał sam na sam ze scenariuszem na stole. Ukryta kamera rejestrowała, kto zajrzy do tego scenariusza. Najszybciej zrobił to Mirek, bez skrupułów przeglądając tyle, ile zdążył. Darek Wanowski zajrzał tam na krótko, byli też tacy, którzy nie zajrzeli wcale. Nie okazało się to bez wpływu na następne zadanie.

Rano grupa udała się do opuszczonego miasteczka, znajdującego się w pobliżu poligonu. Mirka zabrano, oni musieli założyć kaskiSnajperzy mieli za zadanie uniemożliwienie grupie dotarcie do wyznaczonego miejsca, najpierw jednak musieli uwolnić  Mirka, który  został przykuty kajdankami w opuszczonym kościele. Jednak oczekując na przybycie, Mirek zastanawiał się nad otrzymaną propozycją. Mógł wygrać zielone piórko, jeśli „ustrzeli” osoby, które go uwolnią. Mirek przyjął tę propozycję. Widzowie mogli zauważyć, jak bardzo Dorota i Bartek się cieszyli, gdy go znaleźli. Mirek jednak to właśnie jej strzelił w plecy. Gdy Marcin Meller im o tym powiedział, oburzenie grupy nie miało granic.

  • Dorota naprawdę się cieszyła, gdy znaleźli Mirka. Nie mam do niego pretensji, że skorzystał z okazji, bo być  może i ja bym z tego skorzystał, ale nie pochwalam strzału w plecy. Ja uważam, że powinien zrobić coś w rodzaju dzikiego zachodu, zawołać ją na przykład, żeby się odwróciła. Mirek wybrał złą metodę zdobycia zielonego piórka. 

Kiedy grupa wracała samochodem z tego miasteczka, z Darka jakby zaczęło „uciekać powietrze”:

  • Zacząłem się zastanawiać, gdzie jest granica zabawy, a gdzie zaczyna się walka o  przetrwanie. 

Wieczorem – kolacja.

  • Rozerwałem kopertę jako drugi i kiedy zobaczyłem czerwone piórko, byłem w takim szoku, że nie pamiętam jak wstałem od stołu i co powiedziałem na koniec. 

Darka czekał jeszcze czat z widzami, na który wpłynęło prawie 1000 pytań i nakręcenie odcinka „Na tropie agenta”. Darka zobaczymy jeszcze nie raz na ekranie i nie raz będzie jeszcze gościł na łamach naszej gazety.darek4

Agent – wszystko jasne

Wszystko jasne: telewizyjnym „agentem” okazał się Mirek. Jak przyznaje uczestnik programu, kołobrzeżanin Darek Wanowski, ze strony organizatorów był to strzał w dziesiątkę: do ostatniego momentu nikt nie był w stanie jednomyślnie wskazać osoby, która przez trzy tygodnie pełniła tę rolę.

Na finałową rozgrywkę przyjechali wszyscy uczestnicy programu. Podróż do hiszpańskiego miasta Malaga nie obyła się bez przygód. Z Warszawy cała grupa poleciała samolotem linii „Sabena” do Brukseli. Po wylądowaniu okazało się, że ta firma zbankrutowała i cała obsługa lotniska strajkowała.

  • Nikt nie chciał wydać nam naszych bagaży, nie było tez połączenia do Malagi- opowiada Dariusz Wanowski. – Dzwoniliśmy do producentów programu, ale nawet z nimi nikt nie chciał rozmawiać. Zdarzył się cud. Przez przypadek poinformowano nas, że za pół godziny odlatuje ostatni samolot do tego miasta. Udało nam się dostać na pokład, ale nikt nie wydał nam bagaży. Polecieliśmy w tym, co mieliśmy na sobie. 

Bagaże wróciły do uczestników dopiero dwa tygodnie po powrocie do Polski.

  • Dlatego w finałowym odcinku występujemy w koszulkach „Agenta”

– śmieje się Darek przyznając, że TVN zajął się nimi i zakupił wszystkie rzeczy niezbędne do życia podczas tych kilku dni pobytu w Hiszpanii. Finałowa trójka – Mirek, Bartek i Hanka – odpowiadali na ostatnie pytania nie wiedząc, że są obserwowani przez wszystkich uczestników.

  • My oglądaliśmy ich na monitorze. Do końca wśród nas były zdania podzielone. Ja uważałem, że najlepiej by było, gdyby okazało się, że agentem jest Hanka, Mirek jako wielki przegrany wraca do domu, a Bartek zostaje zwycięzcą. Stało się inaczej. 

Zdaniem Darka, Hanka jest „wielką przegraną” tego programu. Cały czas typowała Mirka, zmieniła swój typ jedynie w ostatnim odcinku. Dzięki Bartkowi, który skierował podejrzenia na siebie. Bartek – trzydziestoletni lekarz pediatra ze Szczecina – już podczas drugiego odcinka wpadł na trop Mirka. Zauważył, że podczas łączenia się z helikopterem, Mirek  nie używał przycisku  służącego do prowadzenia rozmów. Ostatecznie upewnił się podczas kontrowersyjnego zadania, w którym Mirek strzelił Dorocie w plecak.

  • Bartek podszedł do tego w ten sposób, że to musiało być w scenariuszu i że Mirek tak musiał postąpić – twierdzi Darek. – Ja natomiast nie dopuszczałem do siebie myśli, że agentem może być Mirek. Z perspektywy czasu uważam, że ze strony organizatorów był to strzał w dziesiątkę. Wszyscy mieliśmy wątpliwości oglądając ich na monitorze podczas finału. Podejrzewałem Mirka w momencie, gdy pomylił numer PIN, który powinien być czterocyfrowy. Nie byłem jednak pewien, więc nie zmieniałem swojego typu. I to był błąd, odpadłem. Gdybym został w programie dłużej pewnie już bym typował Mirka.

Uczestnicy telewizyjnego „Agenta” spotkali się raz jeszcze, tym razem w Krakowie.

Agent po raz ostatni

 W minioną niedzielę mieliśmy  okazję po raz ostatni w programie „Agent” widzieć kołobrzeżanina Darka Wanowskiego. Tym razem wszyscy uczestnicy tego programu spotkali się w Krakowie. Zwycięzca tego ostatniego spotkania wyjedzie do Andaluzji z bliską osobą, tym razem  bez kamer i wyłącznie dla wypoczynku.

Uczestnicy programu mieli do wykonania dwa zadania. Jedno z nich polegało na otwarciu skrytek, aby je otworzyć, musieli zdobyć szyfrktóry ukryty był w kawiarni.

  • Weszliśmy do kawiarni, tam zobaczyłem stolik z trzema piwami. Dało mi to do myślenia, sprawdziłem podstawki i rzeczywiście, były na nich podane numery. Zaś u kelnera, który wyróżniał się innym zachowaniem, znaleźliśmy gumę do żucia a w niej ukryty szyfr.

Drugim  zadaniem było malowanie – każdy z uczestników miał przyjrzeć się trzem obrazom znanych malarzy, po czym w osobnym pomieszczeniu z pamięci namalować kopię. Oceniał je  znany satyryk Krzysztof Piasecki.

  • On jest niesamowity – przyznaje Darek.- Oceniał nasze obrazy z niesamowitym poczuciem humoru. Wybrał obraz Aśki z Opola, której akt kobiety rozbawił wszystkich.

Spotkanie w Krakowie Darek traktuje jak wspaniałą zabawę.

  • Nawet nie było walki o tę wycieczkę, było to sto procent zabawy. 

Darek Wanowski przyznaje, że udział w „Agencie” to niezapomniany okres w jego życiu.

  • Cały ten program to dla mnie przygoda życia. Najbardziej utkwił mi w pamięci oczywiście skok z mostu, ale też strzał Mirka w plecak Doroty, choć  dziś wiem, że gdybym był agentem, pewnie postąpiłbym podobnie. Gdybym miał to zrobić jeszcze raz, zrobiłbym bez wahania i wiem, że byłbym  zdecydowany zagrać rolę agenta.

Darek wiedział, że „Agent II” będzie cieszył się popularnością i sporym zainteresowaniem widzów, ale nie sądził, że aż takim, co oczywiście ogromnie go cieszy.

Dariusz Wanowski, objęty stosowną umową, nie mógł zdradzić wielu szczegółów, przyznał jednak, że była to przygoda jego życia.

Gazeta Kołobrzeska: Co spowodowało, że podjął pan decyzję o zgłoszeniu się do drugiej edycji „Agenta”?

Dariusz Wanowski:  Nie jestem osobą, która szuka ogłoszeń o castingach, jednak takie zobaczyłem w TVN do następnej edycji „Agenta”. Do żadnego innego programu typu reality show nie zgłosiłbym się, ale tu wysłałem sms-a, potem informację, że mam wysłać zdjęcia i parę zdań o sobie. Potem  właściwie zapomniałem o tym. 16 września oglądając telewizję wraz z synem usłyszeliśmy, że jest ostatni dzień zgłoszeń, szybko napisałem o sobie tych parę zdań, wysłałem dwa zdjęcia, poleciałem na pocztę i wysłałem. Potem sprawy potoczyły się bardzo szybko. Pojechaliśmy do Czech i tam odebrała żona telefon z TVN, żebym przyjechał na casting. Początkowo myślałem, że to żart moich kolegów, ale okazało się, że nie. Castingi były w dwóch miastach: Warszawie i Krakowie, ja miałem przyjechać do Warszawy. Zgłosiło się około 20 tysięcy osób, ale wybrano 200 (100 w Warszawie, 100 w Krakowie). Potem był następny casting, na który przyjechało już tylko 48 (mniej więcej po połowie z castingów: warszawskiego i krakowskiego) osób. Wśród nich wybrano dwanaście, które pojechało na wyprawę do Hiszpanii.

GK: Z tak olbrzymiej ilości kandydatów znaleźć się w gronie wybranych to bardzo duży sukces. Czym przekonał pan twórców programu do swojej osoby?

D.W:  W moim przypadku była to tylko rozmowa. Niektórzy ujawniali swoje szczególne zdolności, ja dostałem się dzięki temu, że potrafię rozmawiać.

GK: Czy kiedy już otrzymał pan zaproszenie do programu, wiedział pan, dokąd pojedziecie?

D.W: Ten program był do końca owiany tajemnicą. Otrzymaliśmy tylko wiadomość, że 16 października mamy być na lotnisku „Okęcie” o piątej rano. Dopiero tam zostały nam wręczone bilety lotnicze i plecaki z wyposażeniem na tę wyprawę. I tam się dopiero dowiedzieliśmy, że jedziemy do Sevilli w Hiszpanii.

GK: Oglądając pierwszą edycję tego programu można było zauważyć, ze dobrano osoby o bardzo różnych charakterach. Teraz jest podobnie. Wiedzieliście jednak, że musicie wśród nich znaleźć owego „agenta”. Jak to się panu udawało?

D.W:  Tak, rzeczywiście, dzięki temu, że znaliśmy poprzedni program, wiedzieliśmy o co chodzi. Cała zabawa polega na tym, że każda z dwunastu to osoba o odmiennym charakterze. Wytypowanie agenta to bardzo trudne zadanie. Każdy musiał uważnie obserwować innych. Różnica była jednak taka, że poprzednio nikt nie chciał się „przyznać”, że jest agentem, teraz każdy starał się skierować podejrzenia na siebie. Był nawet taki moment, że siedzieliśmy przy stole i ktoś powiedział „agent, powstań!” – i wstało osiem osób.

GK: Wspomniał już pan o tym, że program był owiany tajemnicą. Czy to dotyczyło też postaci samego agenta?

D.W: Oczywiście. Nas było dwunastu uczestników, 30 osób z obsługi technicznej, a tylko producent i trzech realizatorów wiedziało, kto jest agentem.

GK: Wiele osób podczas pierwszej edycji zastanawiało się, czy uczestnik, po otrzymaniu czerwonego piórka, rzeczywiście wstaje od stołu i wyjeżdża?

D.W:  I rzeczywiście tak jest – wraca do Polski.  Uczestnicy nie mają kontaktu z osobą, która odpadła. Spotykają się dopiero przy ostatnim odcinku.

GK: W pierwszej edycji programu ekipa przebywała we Francji, wykonując wiele różnych zadań. W większości mieli tez świetną pogodę. Druga edycja nie odbiega chyba od pierwszej?

D.W:  My w Hiszpanii mieliśmy ekstremalne warunki pogodowe: raz chodziliśmy w polarze, a raz w krótkich spodenkach.  Zadania były też różne i też ekstremalne, jak na przykład skoki z mostu.  W pierwszym odcinku widzieliśmy, że były też różne zadania intelektualne.

GK: Wspomniał pan na początku, że do innego programu typu reality show nie zgłosiłby się pan. Dlaczego? Czym „Agent” różni się od innych tego typu programów?

D.W:  Chociażby dlatego, że w innych programach, przykładowo „Big Brother”, ludzie muszą się nawzajem eliminować. W „Agencie” tego nie ma – jest to na tyle dobry program, że my graliśmy jak w filmie przygodowym. Później będzie pokazane, jakie nakłady finansowe szły na jeden odcinek. Można byłoby nakręcić za to dobry film przygodowy. Ponadto zwiedziliśmy całą Andaluzję i nie da się ukryć, że była to przygoda mojego życia.

Sprawdzała, rozmawiała, oglądała i komentowała: Żaneta Czerwińska

fot. materiały archiwalne TVN i programu „Agent”