
Kończąc sprawy z poprzedniego tygodnia, wracam po raz ostatni do tematu: jestem zaskoczona ilością komentarzy na temat mojego ostatniego felietonu. Jest taka zasada: uderz w stół, a odezwą się nożyce. Tak było i tym razem – zbyt dużo dziennikarzy przypisało do siebie słowa o wpychaniu się na scenę. To dobrze, być może następnym razem każdy z nas się zastanowi. Nie wiedziałam, że aż tylu ma „nieczyste sumienie”.
Wszystkim zainteresowanym i obrażonym wyjaśniam, że jeśli już piszę „Moim zdaniem”, to poruszam sprawy z bieżącego tygodnia. Ostatni felieton pisałam tuż po zwołanej nagle konferencji prasowej, na której demokratycznie wybraliśmy przedstawiciela naszej kapituły podczas ceremonii wręczania „koników”. Przypomnę: ustaliliśmy, że taką osobę mieliśmy wybrać demokratycznie, tymczasem okazało się, że została już wybrana. Samozwańczo. Na szczęście scenariusz imprezy nie był tak zazdrośnie chroniony jak chyba w zamierzeniu miał być, więc udało się nie przeżyć zaskoczenia na samej imprezie. I nie chodzi tu akurat o samą osobę tego dziennikarza, którego większość z nas prywatnie lubi. Chodzi o formę i sposób załatwiania sprawy zwłaszcza, że wcześniej bywały różne niespodzianki czy to podczas „Interfolku” czy kandydata na dyrektora Galerii.
Łamy gazety do wypisywania bezlitosnych bzdur wykorzystuje moje ulubione forum niespełnionych kobiet. Ja uroczyście i obłudnie obiecuję, że nie zacznę swojego felietonu od słów „mój kochany mężczyzno” nie dlatego, że znów za dużo mężczyzn wzięłoby to bezpośrednio do siebie, a dlatego, że to przecież żałosne… No chyba że na prima aprilis. Ludzie! Przecież nawet mój osobisty mężczyzna nigdy nie dostał listu, maila czy smsa z takim nagłówkiem! To już są tak zdesperowane, że publicznie wołają, by mężczyzna zwrócił na nie uwagę? Publicznie trzeba wymusić pochwałę swoich ciasteczek? To nie była propaganda, mówicie? A cóż innego? Dlaczego nawet żadna z was nie miała naklejonego serduszka tylko plakietkę SLD? Cóż z tego, że stałyście cały dzień na mrozie, skoro potrzebujecie napisać w gazecie, by ktoś o tym wiedział? Finał WOŚP to taki dzień, że każdy kto mógł, pracował i wspierał akcję, nie patrząc na mróz, zimno czy brak obiadu. Żadna w tym wasza szczególna zasługa.
Tylko błagam: następnym razem wymyślajcie jakieś sensowne komplementy dla swoich poczynań. Nie chcę udławić się poranną kawą ze śmiechu, gdy czytam słowotwór „mniamniuśne”. Jak żyję, takiej reanimacji i klepania po plecach, jakie miałam w poniedziałek rano, nie przeżyłam jeszcze w swoim życiu. Nie lubię poniedziałków, a takie słowotwory mimo wszystko nie nastrajają optymistycznie na cały tydzień. Można po ich przeczytaniu ze śmiechu wyglądać jak Łazuka z korbą do uruchamiania samochodu.
„Mniamniuśne”! Dobre sobie!
Żaneta Czerwińska, Gazeta Kołobrzeska, 22.01.2002r.