Rozmowa z Mariuszem Wolańskim, dziennikarzem Radia Koszalin
Gazeta Kołobrzeska: Dość głośno się mówiło ostatnio o tym, że wyrzucono cię z Sojuszu Lewicy Demokratycznej.
Mariusz Wolański: Nie wyrzucono mnie z partii, tylko ustało moje członkostwo i z tego tytułu zostałem skreślony z listy członków partii. Przyczyną było niepłacenie składek. Nie dałem powodu do wyrzucenia z partii niewłaściwą postawą moralną.
GK: Dlaczego nie płaciłeś składek członkowskich? Czy było to twoje celowe działanie? Wygląda to tak, jakbyś chciał, żeby cię z tej partii wyrzucono.
M.W: To ty tak powiedziałaś, jeśli wyciągasz taki wniosek – niech tak będzie.
GK: Zanim więc przejdziemy do rzeczywistych przyczyn takiego stanu rzeczy, ustalmy, czy dziennikarz powinien należeć do jakiejś partii politycznej. Ja uważam, że nie.
M.W: A ja uważam, że z formalnego punktu widzenia- może. Nie ma żadnego przepisu prawnego, w jakimkolwiek kodeksie czy regulaminie, który by tego zabraniał. Istnieje problem zupełnie innej natury –jest różnica pomiędzy przynależnością partyjną a działalnością. Rzecz w tym, aby dziennikarz nie był aktywistą. Z tego wynika kolejna sprawa – będąca podstawą pracy dziennikarskiej – wiarygodność. Dobry dziennikarz to taki, który prezentując swoją pracę zawodową stwarza taką atmosferę, że odbiorca nie wie, z której strony wieje wiatr. Jednakże mógłbym się nie wiadomo jak starać, aby być rzetelny i wiarygodny, ale przynależność partyjna ustawia sprawę. Dochodzi do pewnego rodzaju paradoksu. Z drugiej strony są dziennikarze, którzy nie należą do żadnej partii, a w swojej działalności zawodowej prezentują się jako zwykli funkcjonariusze partyjni.
GK: Na naszym podwórku lokalnym uważny obserwator zauważy wielu takich „funkcjonariuszy”, jednak czy personalnie wskażesz, o kim myślisz?
M.W: Taką ocenę mogę pozostawić odbiorcom, nie chcę powiedzieć personalnie, kto. Obowiązuje nas etyka zawodowa. Dziennikarze powinni być lojalni wobec siebie. Mówię tak mimo, że ja sam doświadczyłem niedawno wyjątkowej nielojalności, kiedy to swego czasu dziennikarze rzucili się na mnie publicznie w mediach. Nawiasem mówiąc, nie mając racji. Jednak uważam, że dziennikarz powinien się wystrzegać określenia siebie pod względem politycznym. A przecież każdy z nas te poglądy ma.
GK: Nie zgadzam się z tobą głównie dlatego, że podejmując pracę jako dziennikarz, należy wiedzieć z czym naprawdę się to wiąże. A przecież powinniśmy przede wszystkim zachowywać obiektywność. Tymczasem przynależność partyjna z góry załatwia sprawę.
M.W: Po pierwsze: słowo obiektywizm jest tak samo względne jak cały pogląd, który wyraziłem. Doskonale o tym wiesz, że bycie obiektywnym w pięćdziesięciotysięcznym mieście jest niemożliwe.
GK: Kolejny raz niezupełnie się z tobą zgadzam…
M.W: Masz do tego prawo, ale tu wszyscy wszystkich znają.
GK: I co z tego wynika? To czasem jest pomocne, czasem przeszkadza, ale nie jest równoznaczne z przynależnością partyjną.
M.W: Rzecz nie dotyczy tylko i wyłącznie poglądów politycznych. Są sympatie i antypatie. I bardzo często te sprawy mają swoje przełożenie w pracy dziennikarskiej. Przykładowo: jedną z najważniejszych technik informowania ludzi to nie mówienie o sprawie, ktoś mógł wspomnieć w mediach o raporcie NIK-u, a ktoś mógł tę sprawę przemilczeć.
GK: Zostawmy więc sprawę etyki dziennikarza- członka partii i porozmawiajmy o kulisach twojego już nie- członkostwa w SLD.
M.W: A oczywiście takowe są. Punktem wyjścia jest to, że do SLD wstąpiłem, zanim na dobre zająłem się dziennikarstwem. Sprawa była bardzo prosta. Był taki moment w moim życiu, że nie miałem ciekawszej alternatywy, nie mając przed sobą szerszej perspektywy tak właśnie postąpiłem. Zaproponował mi to kolega, który od dawna był w SLD.
GK: Ironia się sama nasuwa. SLD spełniła tu rolę zbawienia i wskazała jasny sens życia?
M.W: Nie, ale pomyślałem: czemu nie, nic nie tracę. SLD potrzebował wtedy młodych ludzi. Było to ich przygotowanie do kampanii, potrzebowali głosów, dlatego kitowali, że młodzież z partią, partia z młodzieżą. Nie jest wcale tak, że to jest zbawienie jak mówisz. Sedno sprawy polega na tym, że kiedy kilka miesięcy po wstąpieniu do partii zacząłem pracę dziennikarską w Radiu Koszalin, to bardzo szybko pojawili się ludzie ze wszelkich możliwych opcji politycznych, którzy zaczęli pytać, jak to jest, że dziennikarz, że media publiczne, że abonament społeczny… Dołączyli do tego także niektórzy dziennikarze, którzy wywierali na mnie presję. I mimo, że mieli rację, to ja sobie nie życzę takiego traktowania. Tym bardziej, że nie robiłem nic złego. Postanowiłem wtedy – nie ulegać dla zasady mimo, że mi to przeszkadzało. Sprawę załatwiło samo SLD pozbywając się mnie. Przy okazji wykazali wielką „mądrość polityczną”, być może zyskali przy tym większą wiarygodność, bo na całym świecie partie polityczne robią wszystko, by pozyskać sympatie dziennikarzy, a u nas SLD pokazuje, że jest wolne od tego typu praktyk.
GK: Jednak przyczyny pozbycia się ciebie są chyba inne niż mówisz. Czy nie było przypadkiem tak, że załatwiono to przy okazji niedawnych „czystek partyjnych”? Byłeś niejako kojarzony z opcją Henryka Rupnika.
M.W: Jeśli chodzi o tę pierwszą część pytania – trzeba je skierować do tych, którzy te czystki robili. Jeśli chodzi o drugą: nie byłem nigdy w żadnej frakcji, natomiast takie kojarzenie mnie z Rupnikiem brało się prawdopodobnie stąd, że jestem w przyjacielskich stosunkach z pewnym bardzo wpływowym lokalnym politykiem, z którym zresztą istniałem medialnie. A ten z kolei jest kojarzony z Rupnikiem. Moje związki z owym człowiekiem nie miały fundamentu politycznego, lecz czysto ludzki.
GK: Fakt jest faktem, nie jesteś już członkiem SLD. Skoro wcześniej wspomniałeś, że podobno każdy z nas ma jakieś swoje poglądy, to jakie obecnie są twoje? Czy odejście z SLD zmieniło je na przykład na prawicowe?
M.W: Z czasem, wykonując pracę dziennikarską, rozmawiając z tymi, którzy myślą, że rządzą i którzy chcieliby porządzić, zweryfikowałem w dużym stopniu podejście do polityki. Okazuje się, że tak naprawdę to nie ma nic do rzeczy, kto w jakiej partii jest. Szczególnie na terenie lokalnym. Ludzie, walcząc o stołki i władzę, mają gdzieś zwykłych, szarych ludzi. Ich hasła przedwyborcze mają się nijak do tego, co robią później i dotyczy to wszystkich opcji politycznych. W tym momencie ja nie wiem, jakie mam poglądy polityczne, tu nie ma nic jednoznacznego. Wartością lub jej brakiem są dla mnie ludzie i to, co robią, a nie to, gdzie należą i co mówią. Dlatego już nigdy nie będę należał do żadnej organizacji partyjnej i żadnej partii chwalić nie będę. Po tym wszystkim mam swoje zdanie o konkretnych ludziach i nie zwracam przy tym uwagi, w jakich układach politycznych są. Mam dobre stosunki z tymi z prawa i z lewa. Jeżeli ktoś mnie się pozbywa i mnie nie lubi, to jego problem.
GK: Ostatnie pytanie: dlaczego mówisz PZPR?
M.W: Bo to jest PZPR…
Rozmawiała: Żaneta Czerwińska, Gazeta Kołobrzeska, 9.01.2002r.