Żeglowanie jest rzeczą piękną! A. Piotrowski

Rozmowa z Andrzejem Piotrowskim, prezesem Karaibskiej Republiki Żeglarskiej

Gazeta Kołobrzeska: Co jest takiego wmieście Kołobrzeg, że po raz kolejny właśnie tu spotykają się obywatele Republiki?

Andrzej Piotrowski: Wystarczy spojrzeć, że trzeba tylko trochę dołożyć do starego fortu, portu jachtowego, by rzeczywiście wyglądał jak karaibski port! My wiemy o tym. Kiedy po wielu latach przyjechałem do Kołobrzegu, a było to już po kilkakrotnych wizytach na Karaibach, stwierdziłem, że ten fort znakomicie nadaje się do naszych spotkań karaibskich.

GK: A chyba również i to, że  idea założenia Republiki powstała  niedaleko od Kołobrzegu – w Klubie Morskim „Tramp” w Koszalinie, a dokładnie na przystani w Mielnie. Ponad trzydzieści lat temu, w zupełnie innej rzeczywistości.

A.P: Było to w późnych latach sześćdziesiątych, a jak wyglądał wtedy PRL? Podstawowym kolorem był szary, nawet samochody były szare. Chciało się gdzieś wyjechać, zapomnieć o tym całym bałaganie, który wtedy panował, legitymacjach, barierach, szlabanach, meldowaniu się, to strasznie utrudniało życie. Jako bardzo młodzi ludzie marzyliśmy o tym, że pojedziemy gdzieś i założymy własne państwo i siłą rzeczy nasunęły się Karaiby. Nie była to „lektura zakazana” w PRL-u, nawet trafiło się kilka filmów stamtąd, jak chociażby „Karmazynowy Pirat” z Burtem Lanchasterem. Ciągnęło nas do tamtych wysp. Minęło jednak 30 lat, zanim mogliśmy te marzenia zrealizować. Polska się też zmieniła, stała się bardziej kolorowa. Uciekł ten pierwszy argument, że chcemy być wolni. Przyszło nam jednak na myśl, że bardzo ważnym czynnikiem  jest realizacja marzeń. I tak na Wyspach, 17 kwietnia 1995 roku, sześciu ojców założycieli zrealizowało te marzenia.

GK: Po siedmiu latach istnienia Republika liczy około stu członków. Nasuwa się wniosek, że pomysł utworzenia takiego państwa był  strzałem w dziesiątkę.

A.P: Mamy wrażenie, że z tą Republiką trafiliśmy w sedno. Zastanawialiśmy się, czy to my jesteśmy tacy zdolni, czy to sedno jest takie duże-  jak mawiał kiedyś Młynarski. Ludzie tęsknią za czymś takim, jak kolorowa republika rządzona przez samych żeglarzy. W tym musi być coś, bo czy inaczej Wojtkowi Malajkatowi czy Zbyszkowi Zamachowskim chciałoby się tłuc osiemset kilometrów z Warszawy przez Mikołajki, do Kołobrzegu? Czy Bogusiowi Lindzie chciałoby się nagrywać pozdrowienia dla nas tutaj? Czy Kazimierz Kaczor występowałby o obywatelstwo?  W Republice jest coś takiego, co przyciąga fajnych ludzi. My chcemy, żeby tak było, ale w zamiarze mamy też to, aby tych fajnych ludzi przyciągnąć do Kołobrzegu. Jachting jest piękną rzeczą, ale jest to zajęcie dla dżentelmenów. Nie należy się upierać, że wszyscy muszą żeglować. Niech żeglują ci, na którym nam zależy.

GK: Od czasu, gdy powstał pomysł utworzenia Republiki do jej powstania, zmieniła się nie tylko rzeczywistość, ale też zmieniły się zadania, jakie sobie obywatele Republiki postawili do wykonania. Na początku była to przede wszystkim zabawa, a teraz?

A.P: Trochę ewaluowaliśmy od żartobliwych spraw. Najpierw cieszyliśmy się sobą, cieszyliśmy się też akwenem, na którym pływaliśmy. Tam jest wspaniały świat nawodny, podwodny, wspaniali ludzie. Jednak  w trakcie pływania zaczęliśmy odkrywać ślady polskie na Karaibach i doszedł ten czynnik, który ma nieładną wymowę „państwowotwórczy”. Nieładne słowo, ale oddaje istotę. My znaleźliśmy się  jako ludzie, którzy chcą pielęgnować ślady polskie, nieliczne, ale chcemy tam je zachować lub w jakiś sposób udokumentować.

GK: Warunkiem podstawowym, aby ubiegać się o obywatelstwo Republiki jest popłynięcie na Wyspy Karaibskie. Niewiele osób może się o to ubiegać, i to czyni owe obywatelstwo rzeczą wyjątkową.  

A.P: Obywatelami Republiki jest dwóch kołobrzeżan: Wojciech Dubois oraz Piotr Ludwiczak. O tytuł branki powinna się ubiegać też Ewa Dubois – myślę, że kiedyś to nastąpi.

Rozmawiała: Żaneta Czerwińska, Gazeta Kołobrzeska 18.08.2002r.